Lek na COVID-19 bez recepty! Lekarze Ci tego nie powiedzą
Tekst na licencji CC-BY-SA 4.0
bit.ly/Lek-na-COVID19
Badania dowodzą, że popularne leki bez recepty mogą leczyć koronawirusa i Omikrona!
(przeczytaj uważnie do końca)
Badania amerykańskich naukowców, opublikowane w uznanym czasopiśmie Pathogens, pokazują, że w przypadku wirusa SARS-COV2 (czyli COVID-19), zaobserwowano wysoką skuteczność antywirusową cząsteczek łączących się z receptorem sigma-1 (np. SA4503), receptorem sigma-2 (np. CM398), a także w kombinacji obu ścieżek (np. AZ66).
Co to oznacza w prostym języku? Wykorzystanie laktoferyny redukuje namnażanie wirusa o 30%, podobnie wykorzystanie difenhydraminy — jednakże przy zastosowaniu obu tych specyfików równocześnie mamy do czynienia z redukcją o 99%!
Laktoferyna jest białkiem, występuje w mleku krowim i ludzkim. Dużo laktoferyny zawiera siara, czyli pierwszy pokarm wyprodukowany przez gruczoły mlekowe kobiety po urodzeniu dziecka. Później jej zawartość spada ok. siedmiokrotnie. W Polsce laktoferyna dostępna jest w aptece od ręki i bez recepty, w formie kropelek lub pastylek.
Z kolei difenhydramina to typowy lek antyhistaminowy pierwszej generacji, odkryty jeszcze w latach czterdziestych, bywała stosowana w chorobie lokomocyjnej. Ma także działanie uspokajająco-nasenne i w tej roli przede wszystkim jest obecnie używana. Co prawda dostępna jest na receptę (jako lek Nodisen, w USA zresztą bez recepty: ZZQuil), ale jest także składnikiem dostępnego bez recepty leku Apap Noc.
Inne badania, w tym publikowane w prestiżowym czasopiśmie Lancet, potwierdzają, że stosowanie difenhydraminy koreluje z częstszymi negatywnymi wynikami testu na COVID-19! Skuteczność difenhydraminy potwierdzają także badania w Biochemical and Biophysical Research Communications: osoby powyżej 61 roku życia stosujące ją rzadziej zapadały na COVID-19.
Z kolei badania opublikowane w Journal of Environmental Research and Public Health sugerują, że nawet sama laktoferyna może mieć pozytywny efekt w terapii COVID-19, na co wskazują także badania z International Journal of Antimicrobial Agents.
To wspaniała wiadomość, prawda? Lekarze nam o tym nie mówią, a tymczasem mamy łatwo dostępne leki, które pomagają na tego paskudnego koronawirusa? Nie tak szybko.
Jeśli po przeczytaniu powyższego tekstu popędziliście do apteki, mam złą wiadomość: daliście się nabrać. Co prawda żadna z powyższych informacji nie jest wprost fałszywa — cytuję wyłącznie prawdziwe badania w normalnych czasopismach naukowych. Ale tego rodzaju badań jest naprawdę bardzo dużo, na temat setek różnych specyfików.
Przykładowo, podobne wstępne sugestie można przeczytać choćby na temat lukrecji ([1], [2], [3], [4]). A na upartego, to można by dowodzić, że na COVID-19 może potencjalnie pomagać rutinoscorbin ([1], [2], [3]).
To w żadnym wypadku nie oznacza, że te specyfiki można od razu zastosować w terapii!
Tego rodzaju wnioskowanie jest nie tylko nieuprawnione, ale zwyczajnie kompletnie nonsensowne i groźne. Takie wstępne wyniki analiz mają służyć tylko i wyłącznie preselekcji składników do dalszych badań.
To, że dany specyfik działa na komórki w laboratorium, niestety nie oznacza, że będzie skuteczny w organizmie żywym. Od fazy badań in vitro do rejestracji bezpiecznego i skutecznego leku droga jest bardzo długa, kosztowna i selekcję przechodzi ostatecznie zdecydowanie niewiele preparatów. A samym badaniom klinicznym skuteczności na COVID-19 poddawanych jest aktualnie ponad 7 tysięcy preparatów i terapii, konia z rzędem temu, kto wylosuje prawidłowy!
Jasne, pewnie lepiej wziąć suplement diety dostępny bez recepty, niż np. faszerować się preparatem do odrobaczania koni (serio, w USA ludzie stosują iwermektynę do kuracji COVID-19, bo niektóre badania na nią początkowo też wskazywały i sugerowały jej potencjał). Ale przede wszystkim trzeba zaufać metodzie naukowej: wszystkie obiecujące specyfiki przechodzą kompleksowe badania kliniczne. Na wyniki takich badań, także w przypadku rzeczonej iwermektyny, trzeba po prostu poczekać, bo tylko takie badania mogą pokazać, czy specyfik faktycznie działa — a stosowanie substancji czynnych, jak łatwo się domyśleć, może także naprawdę również konkretnie zaszkodzić.
W Polsce popularnością podobną do iwermektyny w USA cieszy się np. amantadyna. Niedawno jej zwolenników zelektryzowała wiadomość, że rzekomo w czasopiśmie Nature potwierdzono jej działanie. Tymczasem owszem, coś dzwoniło, ale w innym kościele — w znacznie mniej prestiżowym czasopiśmie Communications Biology, publikowanym przez tego samego wydawcę, ukazał się artykuł, który wykazał, że amantadyna jest inhibitorem kanałów jonowych kodowanych przez wirusa SARS-COV2 w badaniu in vitro. Komórki w preparacie wręcz pływały i w żaden sposób nie da się stworzyć naszemu organizmowi takich warunków za pomocą tabletek. W oryginalnym tekście zespół autorski więc się zdecydowanie zapędził i zasugerował, że to wskazuje, że amantadyna ma potencjał do leczenia COVID-19. Musieli się potem najeść ogromnego wstydu, bo trzeba było opublikować korektę do artykułu i z tych twierdzeń się wycofać, ale dezinformacja już poszła w świat. Tymczasem smutna prawda jest taka, że na razie nie mamy zwyczajnie podstaw do stosowania amantadyny w leczeniu COVID-19. Skądinąd, nad amantadyną badania trwają i trzeba poczekać cierpliwie na ich rezultaty, zapewne już w pierwszym kwartale 2022 (update 11/02/2022: z badań wynika nieskuteczność amantadyny, update 10/03/2022: z badań wynika nieskuteczność iwermektyny) — no ale lepsze to niż samodzielne, niebezpieczne eksperymentowanie, bo do tego się sprowadzają desperackie próby autoterapii na podstawie wstępnych badań.
Wiem, ciężko czekać na wyniki, kiedy jesteśmy chorzy i szukamy ratunku. Każde z nas odczuwa imperatyw działania i nie znosi bezczynności, to normalne. Ale nie ma innego sposobu: dopóki badania kliniczne nie wykażą, że coś działa, to po prostu podejmujemy bezsensowne ryzyko. Sami naukowcy i lekarze też nie faszerują się w chorobie specyfikami, które „wykazują wstępny potencjał”, ale nie zostały rzetelnie przebadane.
Nie dajcie się nabrać!
Ludzie umierają dlatego, że naiwnie dają się przekonać, że np. srebro, czy chlor, czy alkohol, czy […] (wstaw produkt, który akurat szarlatan sprzedaje) leczy COVID-19, a na pandemii wiele osób próbuje bezczelnie zbić kapitał, zarówno finansowy, jak i w sensie zasięgów informacyjnych. Kiedy słyszycie, że ktoś promuje jakiś suplement, jako rzekomo leczący COVID-19, zignorujcie ten szum informacyjny. Ani homeopatia (będąca skądinąd wyjątkowo perfidnym oszustwem medycznym jeszcze sprzed pandemii), ani cudowne olejki, ani akupunktura, ani kręgarze, ani astrologia, ani „wzmacnianie odporności”, ani maść na szczury nie pomogą.
Jak celnie zauważa prof. Pinkas, medycyna alternatywna to oksymoron: Nie ma alternatywnej medycyny, tak samo jak nie ma alternatywnego prawa, czy alternatywnej sztuki inżynieryjnej.
W kwestiach zdrowotnych w ogóle mamy bez liku dezinformacji, pseudosuplementów i niesprawdzonych wynalazków, które dzięki sprawnemu marketingowi sprzedają się jak świeże bułeczki. Ale teraz, wobec pandemicznego kryzysu służby zdrowia, mamy do czynienia z poważną infodemią, rozprzestrzeniającą dezinformację medyczną. Obecnie groźniejszy od wirusa SARS-COV-2 jest wirus dezinformacji i to, że ludzie bez gruntownego wykształcenia systemowego zaczynają doradzać innym. Nawet jeśli kierują nimi dobre intencje, a nie czysta głupota i chęć odróżnienia się od „nudnej” wiedzy medycznej, będą odpowiadać za śmierć innych.
Sam badam m.in. dezinformację na temat szczepień i jestem porażony jej skalą. Jasne, to dobrze, że ludzie szukają informacji na temat COVID-19 (co także badałem). Ale nie mają kompletnie kwalifikacji do tego, aby połączyć informacje, które pozyskują. Dlatego mam jeden jedyny apel:
UFAJMY MEDYCYNIE, KROPKA.
Nie jest doskonała, nie wie wszystkiego, ale to, co mówi, opiera na rzetelnych, solidnych badaniach, a nie tym, co wydaje się sprawnemu sprzedawcy z dobrą gadką. Niestety, nie ma dróg na skróty.
Kiedy macie katar, gorączkę, bolące gardło, kaszel, czy utratę węchu — zróbcie test. Nawet jeśli Wy czujecie się dobrze, możecie zabić kogoś, kogo zarazicie, bo np. ma osłabiony układ odpornościowy.
Korzystajcie z systemu opieki zdrowotnej i zasięgajcie informacji u lekarzy. Konsultujcie każdy specyfik, który chcecie samodzielnie stosować i wierzcie temu, co medycy Wam mówią. Wbrew pozorom, lista medykamentów zalecanych do domowej apteczki na wypadek Omikrona jest dosyć krótka. Nie wierzcie nawet najbardziej charyzmatycznym znachorom, swoje przemyślenia wylewającym na YouTube. Serio. Włączmy myślenie :)
PS Jestem bardzo wdzięczny prof. dr hab. n. med. Wojciechowi Fendlerowi z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, prof. dr hab. n. med. Mariuszowi Gujskiemu, dziekanowi Wydziału Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, prof. dr hab. n. med. Jarosławowi Pinkasowi, konsultantowi krajowemu w dziedzinie zdrowia publicznego i dyrektorowi Szkoły Zdrowia Publicznego Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego, a także prof. dr hab. Krzysztofowi Pyrciowi, kierownikowi pracowni wirusologii Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego za konstruktywne uwagi i komentarze do wczesnego szkicu niniejszego tekstu. Oczywiście żadna z osób komentujących go nie ponosi winy za jego ewentualne niedociągnięcia.
Zapraszam też do obejrzenia materiału video z Polsat News:
_____________________
O autorze: prof. dr hab. Dariusz Jemielniak pracuje w Akademii Leona Koźmińskiego, jest faculty associate w Berkman-Klein Center for Internet and Society na Uniwersytecie Harvarda, członkiem korespondentem Polskiej Akademii Nauk, i realizuje obecnie projekt badawczy na temat dezinformacji i zaufania do szczepień.